Tahune Airwalk – spacer w koronach drzew

Dwa miesiące po odbiorze samochodu przyszedł wreszcie czas, żeby przejechać się poza miasto. W Tasmanii mamy mnóstwo miejsc, do których można pojechać na szybką, jednodniową wycieczkę, ale na tę okazję musieliśmy wybrać coś specjalnego. Z parkiem narodowym góry Hartz i Tahune Airwalk mamy sporo pięknych wspomnień, więc wybór padł właśnie na te okolice.

Oficjalnie miejsce nazywa się Tahune Forrest Adventures, ale wszyscy tubylcy mówią po prostu Airwalk. Airwalk to główna atrakcja tego miejsca – system mostów i metalowych platform rozwieszonych w koronach wysokich eukaliptusów, czyli po prostu krótka trasa spacerowa kilkadziesiąt metrów nad ziemią. W Tahune można też przejechać się tyrolką z jednego brzegu rzeki na drugi, wziąć udział w spływie pontonowym lub po prostu przejść się szlakiem w buszu wzdłuż rzeki.

No to jedziemy! Z pełną baterią ruszamy na południe, w stronę miejscowości Huonville i Geevston i już kilkanaście minut później Tesla pokazuje swoją magię. Pod strome wzniesienia podjeżdżamy cicho, wygodnie i zupełnie bez wysiłku, a zarazem zaskakująco szybko. Dotychczas jeździliśmy tę trasę małym, osiemdziesięciokonnym samochodem i momentami jazda zmieniała się w powolny festiwal męczarni i zarzynania silnika na niskim biegu. Teraz komfort jazdy przechodzi nasze oczekiwania.

Docieramy do Huonville – małego miasteczka słynącego z produkcji jabłek. Często przy drodze widzimy skrzynki lub gabloty, z których za piątaka można zabrać sobie worek owoców. Nikt tych miejsc nie pilnuje, a system płatności jest zupełnie honorowy. W samym Huonville, na miejskim parkingu, dostępna jest darmowa stacja ładowania o mocy 11 kilowatów. My jednak wciąż mamy 85% w baterii, więc bez stresu jedziemy dalej.

Czas na śniadanie i kawę. Zatrzymujemy się w Geevston, żeby spróbować wyrobów z tutejszej piekarni. Na parkingu znów stacja ładowania – tym razem już na prąd stały (50 kW). Nadal nie potrzebujemy prądu, więc parkujemy obok, jemy szybkie śniadanie i ruszamy dalej. Zjeżdżamy z głównej drogi, a dalej jedziemy na zachód wąską szosą przez las. Pół godziny później jesteśmy na miejscu.

Pogoda mogłaby być trochę lepsza. Nie pada i nie wieje, ale Tasmania ma tak, że w słońcu wszystko wygląda tu nieporównywalnie lepiej. Niezrażeni idziemy do kasy, a tam pozytywne zaskoczenie – jednorazowe bilety zostały zastąpione rocznymi karnetami. Świetnie się składa, bo w okresie świątecznym planowaliśmy przyjechać tu jeszcze raz z gośćmi z Polski. Wejście kosztuje $32 za osobę.

Pierwszą rzeczą, która przykuwa uwagę po wejściu na teren parku jest nietypowy kolor rzeki. Woda jest tu brązowa, ale klarowna i przypomina mocną herbatę. Przepływając przez trawiaste tereny na zachodzie stanu, rzeka Huon absorbuje z tamtejszych roślin taniny – nietoksyczne związki chemiczne, które barwią wodę na brązowo. Co ciekawe, pomimo dziwnego koloru, woda nadaje się do picia.

Za mostem zaczynają się trasy spacerowe. Idziemy główną ścieżką prowadzącą do podniebnych platform. W 2019 przez te tereny przeszedł ogromny pożar buszu niszcząc wszystko z wyjątkiem największych eukaliptusów. Renowacja tras spacerowych trwała ponad rok. Trzeba jednak pamiętać, że pożary buszu to w Australii rzecz naturalna, cykliczna, a poniekąd też niezbędna dla ekosystemów. Stare poszycie zostało wypalone, by zrobić miejsce dla nowych, młodych roślin. Od 2020 jeździmy do Tahune regularnie, by z fascynacją obserwować jak las odradza się po pożarze. Choć tempo, w jakim wielkie paprocie i eukaliptusy wracają do życia jest imponujące, minie jeszcze wiele lat zanim całkowicie znikną blizny po pożarze – osmalone pnie i spalone kikuty mniejszych drzew.

Trasa na platformach ma łącznie ponad sześćset metrów długości. Zawieszona na stalowych linach konstrukcja jest trochę elastyczna i można ją całkiem mocno rozbujać. Może dla niektórych brzmi to niepokojąco, ale bez obaw – wszystko jest super bezpieczne. Spacerujemy pięćdziesiąt metrów nad ziemią, a Tasmania odsłania przed nami swój najcenniejszy skarb – widoki. Zieleń i spokój południowej Tasmanii. Dwie rzeki łączą się w jedną. Na zachodzie ośnieżone szczyty gór łańcucha East Arthur Range. Pod nami odradzający się, młody busz, a dookoła stare, silne eukaliptusy, którym żaden pożar niestraszny. Airwalk to jedno z tych miejsc, gdzie urok naszej wyspy daje się poznać w przyjemny, nienachalny sposób.

Spacer nie jest długi. Po kilkunastu minutach schodzimy na ziemię, ale nie jest to koniec atrakcji w Tahune. Skręcamy na szlak rozbujanych mostów (Swinging Bridges Walk). Dobrze utrzymana ścieżka wiedzie pod główną platformą Airwalku i dalej przez busz wzdłuż rzeki. Tu z bliska widać siłę życia odradzającego się buszu. Trawy, paprocie, mchy i epifity powoli zasłaniają gołą ziemię i zwęglone pnie wielkich drzew. Idziemy około kilometra w górę rzeki, do miejsca gdzie rzeka Picton wpada do Huonu i tu trafiamy na owe rozbujane mosty. Właściwie „mosty” to trochę za dużo powiedziane. Są to raczej dwie wąskie kładki zawieszone na stalowych linach. Przechodzimy rytmicznym krokiem, a bujanie mostu dostosowuje się to tempa naszych kroków. Tę stumetrową przeprawę pokonujemy w minutę, lecz tyle falowania wystarczy, żeby na drugim brzegu kręciło nam się w głowach. A to dopiero pierwszy z dwóch mostów!

Po drugiej stronie rzeki żwirowa droga prowadzi z powrotem do centrum turystycznego. Nie ma tu już wielkich platform i rozbujanych mostów, ale znajdzie się gratka dla miłośników historycznych ciekawostek. Kilka kroków w głąb buszu można dojrzeć ruiny dziewiętnastowiecznej chatki. Dziś to tylko sterta kamieni, ale około 1870 roku mieszkała tam ciekawa i trochę zapomniana postać. Francis McPartlan był brytyjskim skazańcem zesłanym do kolonii na Tasmanii. Po ukończeniu wyroku Francis pozostał na antypodach i dołączył do tutejszej… policji! Mieszkał w owej zrujnowanej chacie pośrodku niczego, a jego obowiązkiem było pilnowanie, by wycinka drzew w okolicy odbywała się zgodnie z prawem. Historia konstabla McPartlana brzmi ciekawie i chętnie dowiedziałbym się o nim nieco więcej. Niestety, materiałów na jego temat w internecie jest jak na lekarstwo, więc po szczegóły będę musiał kiedyś wybrać się do biblioteki stanowej.

Wróćmy tymczasem do Tahune. Busz w tym rejonie oferuje nie tylko ciszę i schronienie przed zgiełkiem miasta, ale też spotkania z lokalną fauną. My mieliśmy w tych okolicach dwa ciekawe incydenty. To właśnie na tym fragmencie ścieżki, w grudniu 2016 po raz pierwszy spotkaliśmy na ścieżce węża. Teraz wąż na szlaku nie jest dla nas jakimś wielkim wydarzeniem, ale wtedy było to dla nas nie lada przeżycie. Drugim ciekawym okazem, który udało nam się tu wypatrzyć, jest lirogon – niezwykle rzadki i ciekawy ptak. Samce charakteryzują się pięknym ogonem oraz niezwykłą zdolnością naśladowania zasłyszanych dźwięków. Ciekawych odsyłam do tego nagrania, gdzie australijski lirogon daje popis zdolności wokalnych. Nasze krótkie spotkanie z lirogonem miało miejsce kilka lat temu i od tamtej pory, pomimo kilku wizyt w tych stronach, nie mieliśmy już szczęścia, by na niego trafić. A szkoda, bo tak piękny i niezwykły ptak dobrze pasowałby do pierwszej wycieczki naszym pięknym i niezwykłym samochodem.

(autor: Fir0002, zdjęcie z en.wikipedia.org)

Zanim wrócimy do centrum turystycznego, skręcamy jeszcze na krótki spacer szlakiem huon pine. Ta krótka ścieżka edukacyjna skupia się na ekosystemie rzeki Huon, a szczególnie na jej największym skarbie – drzewie huon pine (lagarostrobos franklinii). Rośnie właściwie wyłącznie tutaj. Wizualnie nie wyróżnia się niczym szczególnym – ot, zwyczajny, krępy chaszcz, ni to choinka, ni to krzew. To niepozorne drzewko jest w rzeczywistości bardzo wyjątkowe. Przede wszystkim jest długowieczne. Huon pine należy do najdłużej żyjących gatunków na świecie i znane są okazy przekraczające 3000 lat. Kolejną niezwykłą cechą drzewa jest specyficzna żywica, która sprawia, że drewno nigdy nie próchnieje oraz cudownie pachnie. Nietrudno się domyślić, że materiał o takich właściwościach był w przeszłości bardzo pożądanym budulcem i obecnie huon pine, mimo iż nie jest gatunkiem zagrożonym, znajduje się pod ścisłą kontrolą służb leśnych, a jego nielegalne wycięcie grozi wysoką grzywną.

Choć w Tahune można jeszcze przepłynąć się kajakiem lub przejechać tyrolką, my kończymy wycieczkę i jak zawsze w tym miejscu, kończymy ją lunchem. W centrum turystycznym znajdziemy sklep z pamiątkami oraz niewielką restaurację, gdzie zawsze jemy coś przed drogą powrotną. Syci wracamy do samochodu.

Podróż powrotna zawsze wydaje się krótsza niż droga „tam”, więc nasza pierwsza dłuższa przejażdżka Teslą kończy się szybko. Samochód spisał się na medal. Do domu dojeżdżamy mając równo 50% w baterii. Przejechaliśmy 208 kilometrów, co daje zużycie energii 14,5 kWh/100 km – dobry wynik dla samochodu elektrycznego. Doładowanie samochodu w domu będzie nas kosztowało zaledwie $9.

Samo Tahune Adventures jest jednym z tych miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić podczas wizyty na Tasmanii. Busz, woda, zwierzęta i piękne widoki – kwintesencja Tasmanii.

Więcej informacji o Tahune Forrest Adventures: https://tahuneadventures.com.au



Posted

in

by


Dodaj komentarz